W języku, jak w medycynie, precyzja ma znaczenie. „Służba zdrowia”, „ochrona zdrowia”, „opieka zdrowotna” – trzy zwroty, które często używane są zamiennie. Ale czy naprawdę znaczą to samo? I czy to, jak ich używamy, ma wpływ na rzeczywistość szpitalnych korytarzy i poczekalni w przychodniach?
„Służba zdrowia” to pojęcie zakorzenione w PRL-owskiej rzeczywistości. Służba, czyli coś więcej niż praca – obowiązek, dyspozycyjność, a czasem wręcz poświęcenie. Personel medyczny miał nie tylko leczyć, ale też „służyć” społeczeństwu, często kosztem własnego życia prywatnego. To słowo niosło w sobie patos, ale i ukrytą zgodę na to, że lekarz i pielęgniarka są w pewnym sensie zawsze „pod telefonem”. Dla pacjentów to było wygodne – oczekiwali dostępności i heroizmu. Dla personelu – często ciężar, bo granica między zawodem a powołaniem znikała.
„Ochrona zdrowia” brzmi zupełnie inaczej – jak system, instytucja, struktura. Nie ma tu już romantyzmu służby, jest raczej administracyjny chłód. Państwo „chroni zdrowie” obywateli, tak jak chroni granice czy środowisko naturalne. W tym ujęciu lekarz i pielęgniarka to trybiki w maszynie, elementy systemu, które mają realizować politykę zdrowotną. Pacjent przestaje być podmiotem, a staje się elementem statystyki – „jednym z wielu” objętych ochroną. Z punktu widzenia personelu to wzmocnienie biurokratycznej smyczy: raporty, procedury, normy. Z punktu widzenia pacjenta – poczucie, że zamiast człowieka widzi się tabelkę.
I wreszcie „opieka zdrowotna” – termin najbliższy człowiekowi, z elementem ciepła. Opieka kojarzy się z relacją, troską, indywidualnym podejściem, empatią. Pielęgniarka „opiekuje się”, lekarz „opiekuje się”, system stara się być nie tylko sprawny, ale i bliższy pacjentowi. Tu chory staje się podmiotem, a nie przedmiotem działań. Personel zaś zyskuje przestrzeń do odbudowy zawodowej tożsamości, gdzie nie tylko wykonuje procedury, lecz także dba o człowieka w całości – z jego lękami, nadziejami i słabościami.
Ale problem polega na tym, że często zatrzymujemy się na słowach. W dokumentach mówi się o „opiece zdrowotnej”, w mediach o „ochronie zdrowia”, a w codziennych narzekaniach pacjentów – o „służbie zdrowia”. Tymczasem rzeczywistość wygląda tak, że lekarze i pielęgniarki wciąż czują się jak w służbie, pacjenci często jak petenci w instytucji, a prawdziwej opieki wciąż brak.
Nomenklatura ma więc znaczenie. Słowa tworzą rzeczywistość – i wpływają na to, jak myślimy o relacji między pacjentem a personelem. Jeśli będziemy wciąż mówić o „służbie”, to będziemy oczekiwać heroizmu i poświęcenia, zapominając o prawach i granicach pracowników. Jeśli zatrzymamy się na „ochronie”, to utopimy medycynę w arkuszach kalkulacyjnych, tabelkach i procedurach. Dopiero „opieka” daje szansę na równowagę – na relację, w której pacjent nie jest tylko przypadkiem chorobowym, a lekarz nie jest tylko urzędnikiem w kitlu.
Być może więc cała reforma systemu zaczyna się od jednego słowa. Bo od tego, jak nazwiemy rzeczywistość, zależy to, jak będziemy ją tworzyć.