Kiedyś mówiono, że najlepsza drużyna to taka, w której wszyscy myślą podobnie, mają wspólne doświadczenia i jednakowe podejście do pracy. Ale już wiemy, jak mylne i krótkowzroczne było to przekonanie. Świat przyspieszył, problemy stały się bardziej złożone, a konkurencja nie śpi. Jednolitość już nie jest gwarantem bezpieczeństwa, co raczej biletem w jedną stronę – do stagnacji.
Nowoczesna firma to miejsce, w którym zderzają się różne pokolenia, zainteresowania i wrażliwości. To swoista kuchnia, w której zamiast jednego składnika mamy cały koszyk produktów. Młody pracownik wnosi świeże spojrzenie, nie boi się zadawać nawet naiwnych pytań, które czasem okazują się najbardziej trafne. Doświadczony kolega umie natomiast przewidzieć, w którą stronę wiatr naprawdę zawieje, bo widział już niejeden kryzys. Z kolei ktoś o zupełnie innej ścieżce kariery potrafi dostrzec szanse, których reszta nie widzi – tak jak kucharz amator, który do klasycznej zupy dorzuca szczyptę egzotycznej przyprawy i nagle całość smakuje lepiej, a z pewnością inaczej.
Różnorodność w firmie to także inna wrażliwość. Jeden pracownik dostrzeże ryzyko, które inni zbagatelizują. Drugi – będzie ambasadorem klientów, empatycznie wczuwając się w ich potrzeby. Trzeci – będzie tym, który z uporem maniaka będzie pytał „a może by tak inaczej?”. I o to właśnie chodzi. Współczesne problemy biznesowe nie są czarno-białe, więc i odpowiedzi muszą być wielobarwne.
Nie chodzi więc o to, by wszyscy się zgadzali – przeciwnie. Chodzi o to, by potrafili ze sobą rozmawiać, nie gubiąc szacunku. Z tego dialogu rodzą się rozwiązania, których żadna „monokulturowa” firma nigdy by nie wymyśliła.
Mieszu, mieszu – to trochę jak przepis na gulasz. Wrzucasz różne składniki, które same w sobie smakują przeciętnie, ale razem tworzą coś wyjątkowego. Nowoczesna firma to właśnie taki gulasz – pachnący, kolorowy i niemożliwy do podrobienia. A w czasach, gdy rynek wymaga od nas ciągłego wymyślania siebie na nowo, lepszego przepisu po prostu nie ma.
Rita Schultz