Rita Schultz
18 Dec
18Dec

Firmowe spotkanie świąteczne to zjawisko osobliwe. Z jednej strony opłatek, z drugiej – Excel w głowie. Z jednej „Last Christmas”, z drugiej – pytanie, czy to jeszcze integracja, czy już obowiązek służbowy w świątecznym swetrze. 

I właśnie w tym jednym pomieszczeniu, przy jednym stole z pierogami i śledziami, spotykają się trzy pokolenia: X, Y i Z. Każde z nich przyszło tu z innego powodu. I każde wyjdzie z inną historią do opowiedzenia.


Było trzeba, to się przyszło 
Pokolenie X traktuje firmową wigilię jak zebranie wspólnoty mieszkaniowej – nikt specjalnie nie marzył, ale skoro jest, to wypada być. Dla nich spotkanie świąteczne to element firmowego rytuału, który ma swoje miejsce w kalendarzu, jak remanent czy rozliczenie roku. X-y cenią przewidywalność. Chcą wiedzieć, o której się zaczyna, kiedy będzie jedzenie i czy można wyjść „po pierwszym kompocie”. Small talk? Owszem, ale raczej o pogodzie, planach na święta i tym, jak szybko ten rok minął. Dla nich dobra wigilia firmowa to taka, po której można powiedzieć: „było w porządku, bez fajerwerków”.


Fajnie, ale czy to ma sens?
Millenialsi podchodzą do tematu bardziej emocjonalnie. Z jednej strony lubią integrację, z drugiej – mają wewnętrzny radar na fałsz. Jeśli spotkanie świąteczne jest tylko odhaczonym punktem w budżecie HR, Y szybko to wyczuje. A wtedy entuzjazm topnieje szybciej niż śnieg w grudniu.
Pokolenie Y chce, żeby było „po coś”. Jeśli już mamy się spotkać, to niech będzie okazja do prawdziwej rozmowy, poczucia wspólnoty, może nawet refleksji nad tym, co się udało, a co nie. Cenią luz, ale nie chaos. Dobre jedzenie – tak, ale jeszcze lepiej, jeśli ktoś doceni ich pracę nie tylko toastem, lecz konkretem.
Millenialsi chętnie zostaną dłużej, jeśli atmosfera jest autentyczna. Jeśli nie – grzecznie zjedzą makowca, zrobią zdjęcie „dla zespołu” i znikną, tłumacząc się „innymi zobowiązaniami”.


A po co my tu właściwie jesteśmy?
Pokolenie Z to największe wyzwanie dla organizatorów. Nie dlatego, że są roszczeniowi, lecz dlatego, że są bezlitośnie szczerzy – przynajmniej wewnętrznie. Jeśli spotkanie świąteczne nie ma dla nich wartości, to pojawia się pytanie: czy obecność jest obowiązkowa? I jeśli tak, to dlaczego?
Zetki nie mają sentymentu do „bo zawsze tak było”. One chcą wiedzieć, co z tego wynika. Networking? OK. Dobra atmosfera? Super. Możliwość bycia sobą, bez udawania, że świąteczny entuzjazm jest wpisany w KPI? Jeszcze lepiej.
Nie liczmy, że Z zachwyci się przemówieniem prezesa trwającym 20 minut. Ale jeśli poczuje, że firma naprawdę dba o ludzi, a spotkanie jest spójne z codzienną kulturą organizacyjną jest szansa, że doceni to. Nawet jeśli wyjdzie wcześniej.


Przesłanie dla zarządzających

Firmowa wigilia nie jest testem lojalności ani konkursem na najlepszy sweter z reniferem. To lustro kultury organizacyjnej. Pokolenie X chce szacunku do czasu i formy. Y – sensu i autentyczności. Z – szczerości i wyboru.
Jedno spotkanie nie zadowoli wszystkich w ten sam sposób. I to jest w porządku. Problem zaczyna się wtedy, gdy zarządzający myślą, że „jak zawsze” wystarczy. Nie wystarczy. Bo dla jednych to tradycja, dla drugich – relacja, dla trzecich – opcja.


Najlepsze firmowe spotkania świąteczne nie próbują nikogo uszczęśliwiać na siłę. Dają przestrzeń: do bycia razem, ale też do zachowania granic. A to, paradoksalnie, jest dziś najbardziej świąteczne ze wszystkich prezentów.